3 maja 2007 - dzień drugi
Tuż po śniadaniu w czwartkowy poranek zaczęliśmy niecierpliwie wyglądać za samochodem z wypożyczalni, który miał być podstawiony na godzinę 9-tą. Wkrótce błękitny Seat Ibiza zaparkował przed hotelem i po dokonaniu formalności mogliśmy ruszyć na podbój wyspy.
Etap 1
Role i miejsca uczestników wypadu zostały podzielone optymalnie, czyli
Bogdan za kierownicą, obok naczelny fotograf wyprawy Janek, a z tyłu
dwie bardzo zadowolone pasażerki Lucek i Iwona...
...która koniecznie chciała zapiąć na sobie pasy bezpieczeństwa Bogdana i była mocno zdziwiona, że słabo przylegają.
Roque Chinchado
na tle wulkanu Teide (4718mnpm.).
Wulkan Teide – symbol Teneryfy jest centralnym punktem na mapie wyspy, stożkiem widocznym niemal z każdego zakątka i z wielu pobliskich wysp np. z Gomery, a także celem wszystkich turystów przybywających w to miejsce. My także obraliśmy Teide za pierwszy cel wycieczki.
Wyruszyliśmy z Fanabe autostradą na wschód,by wkrótce piąć się ponad chmury krętą drogą na północ do Villaflor – najwyżej położonego miasta w Hiszpanii i dalej aż do granic Parku Narodowego Teide. Od tego miejsca podążając na wschód rozpoczęliśmy podziwianie wulkanicznych krajobrazów i dotarliśmy do formacji skalnych Los Roques, które w wyniku erozji przybrały dziwne kształty w tym do najbardziej znanej skały Roque Chinchado. Znany już z fotek widok skały na tle majestatycznego wulkanu sprowokował nas do wykonania zdjęcia grupowego, potem rzuciliśmy się z aparatami do fotografowania wszystkiego co wokół, skał, kolorów niespokojnej niegdyś ziemi, jej surowego, czasami groźnego wyglądu łagodzonego błękitem nieba i miękką pierzynką z chmur.
To ta właśnie sceneria zafascynowała twórców filmu Planeta małp, którzy wybrali ją za plener zdjęciowy.
Kolejka Teleferico
wywożąca tuż pod szczyt wulkanu.
Cały ten widok najlepiej ogarnąć z „dachu świata” po wjechaniu kolejką linową
Teleferico na wysokość 3555 m n.p.m.
Tutaj byliśmy już blisko wierzchołka najwyższego wzniesienia Hiszpaniii próbowaliśmy zapamiętać jak najlepiej fantastyczną panoramę.
Nasz niezastąpiony fotograf sklei taką panoramę z wielu fotek, ale uprzedzał, że są rzeczy których nie odda najlepsze nawet zdjęcie.
Wypatrzyliśmy także białe kopuły, które należą do niedostępnego dla turystów obserwatorium posiadającego najwymyślniejsze teleskopy w Europie i zajmującego się Słońcem i teorią Wielkiego Wybuchu.
Jaszczurka
na stokach Teide
Kiedy zjechaliśmy kolejką w dół, oczy szeroko otwarte na wielką przestrzeń zaczęły szukać detali tuż przy ziemi, więc na zdjęciach pojawiły się bliskie ujęcia charakterystycznych kwiatów w kształcie kosmatych pałek.
Brunatna, jakby świeżo przeorana, wygotowana ziemia z bliska robi nieco inne, mniej romantyczne wrażenie. Cicho, by nie psuć innym uduchowionych wrażeń przed chwilą przeżytych, podzieliłyśmy się z Luckiem spostrzeżeniem. A jakim? Zgadnij. Wśród brył zastygłej lawy przemykały jaszczurki – duże, zwinne - takie małe smoki.
Etap 2
Długa jazda w dół, w stronę ścielących się w dolinach północnej części wyspy chmur pozwoliła zaznać błyskawicznej zmiany pogody – z pełnego słońca na lazurowym, nieskalanym ani jednym obłokiem niebie – do mgły, dżdżu i szarości - w stronę La Orotavy.
Casas de los Balcones
w Orotavie
W kolejnych dniach wielokrotnie mieliśmy być jeszcze zaskakiwani niespotykaną zmiennością pogody na Teneryfie szczególnie między jej deszczową północą i słonecznym południem, między pochmurnym wnętrzem wyspy a jej słonecznymi wybrzeżami. Ot takie pogodowe figle wyczyniane przez wiejące znad północnego Atlantyku pasaty.
La Orotava - miasteczko położone na stromym zboczu, zaskakiwała nie tylko pięknem architektury i krajobrazu ale i ekwilibrystyką konieczną do jeżdżenia po stromych i bardzo wąskich uliczkach. Bez planu miasta, kierowani pozazmysłowym kompasem z łatwością trafiliśmy na pnącą się stromo Calle San Francisco z najokazalszymi rezydencjami kolonialnymi na Teneryfie w tym piękną Casas de los Balcones i innymi sąsiadującymi ze sobą budynkami z charakterystycznymi balkonami z drewna tekowego.
Dziedziniec Casas de los Balcones
w Orotavie
W sklepie z wyrobami rękodzielniczymi mieszczącym się w Casa Fonseca kupiliśmy pierwsze upominki dla bliskich. Przez sklep przechodzi się na piękny dziedziniec z niezwykłymi gankami, piękną roślinnością i ogromną prasą do tłoczenia winogron.
Po przeciwnej stronie ulicy stoi Casa del Turista z 1590 r. a w nim ogromne ilości wyrobów rzemieślniczych i personel w tradycyjnych strojach. Na tyłach budynku jest patio z widokiem na Puerto de la Cruz w tym dniu nieco przysłoniętym chmurami. Tu mieliśmy okazję zobaczyć „dywan” usypany z różnokolorowych piasków wulkanicznych. Dywany należą do tradycji La Orotavy, gdzie głównym punktem ceremonii w dniu Bożego Ciała jest odsłonięcie dywanów z kwiatów i piasku wulkanicznego.
La Orotava zrobiła na nas bardzo duże wrażenie i z jednej strony chciało się jeszcze pospacerować stromymi uliczkami, a z drugiej czekały inne atrakcje, więc wskoczyliśmy do auta i pojechaliśmy dalej.
Goryle w Loro Parque
w Puerto de la Cruz
Loro Parque w Puerto de la Cruz - to tutaj mieliśmy zaplanowane rozrywkowe popołudnie. W tym bardzo ciekawym ZOO na wstępie długo przyglądaliśmy się gorylom. Nie wiadomo dlaczego Bogdan nie dawał się oderwać od tego spotkania. Czyżby w pozującej do zdjęcia małpie dopatrzył się młodszego na szczeblu ewolucji brata?
Wreszcie wyciągnęłam go na pokaz fok, potem rzut oka na pingwiny (podobno tutaj jest największe pingwinarium w całej Europie), pokaz tresury delfinów, orek – wielkie zwierzęta w zwinnych skokach ponad wodą zachwycają w najwyższym stopniu.
Przed pokazem orek miało miejsce zabawne zdarzenie. Nad basenem górował wielki ekran, gdzie później dodatkowo były pokazywane ujęcia tresury z różnych kamer.
Pokaz tresury delfinów w Loro Parque
w Puerto de la Cruz
Zanim jednak rozpoczął się pokaz operator prezentował zbliżenia twarzy widzów wchodzących lub już oczekujących na widowisko często opatrując je jakimiś komentarzami.
Osoby ukazujące się na ekranie zwykle wybuchały śmiechem, machały do kamery. Nagle na ekranie pojawiła się postać kroczącego powoli Janka, co wzbudziło żywą reakcję Lucka i moją – Janek z przerzuconą przez ramię torbą paradował dalej. Potem zareagował Bogdan i również zaczął wykonywać gwałtowne gesty w stronę ekranu – Janek szedł nie zważając na nic. W końcu zauważył i zareagował tylko lekkim uniesieniem brwi i nikłym uśmiechem. Najgorsze jest to, że nikt z nas nie zrozumiał hiszpańskiego napisu, który pojawił się w dymku przy jego postaci, co gorsza nie zapamiętaliśmy go. Wydaje mi się, że to było „estar portador”, tylko nawet ze słownikiem nie wiem czy w znaczeniu „być właścicielem/posiadaczem”, czy „być roznosicielem”, a może dwuznaczność tego wyrażenia miała być zabawna. Janek jest proszony o sprecyzowanie kim wolałby być
Precyzuję: | zdecydowanie wolę być ‘posiadaczem’, bo słowo ‘roznosiciel’ nasuwa mi złe medyczne skojarzenia. ;-) |
Podwodny tunel wśród rekinów w Loro Parque
w Puerto de la Cruz
Na końcu odwiedziliśmy akwarium z rekinami. Zwiedzający przechodzą szklanym tunelem, a rekiny pływają z boku i ponad głową. Inne akwaria również są zaprojektowane bardzo atrakcyjnie, na przykład w wielopiętrowych szklanych pionowych tubach o kilkumetrowej średnicy, wokół których chodzi się po spiralnej pochylni.
Park jest pięknie zaaranżowany, mnóstwo w nim tropikalnej roślinności i ptaków. Trochę szkoda, ze przemykaliśmy po nim w dość szybkim tempie, by dotrzeć na kolejne pokazy. Dobrze, że starczyło nam poczucia humoru, by ponabijać się z własnej zachłanności na zwiedzanie i atrakcje.
Starożytne Smocze Drzewo Drago
w Icod de los Vinos
Powoli zaczęliśmy odczuwać trudy intensywnego dnia. Czas płynął nieubłaganie i było już wiadomo, że chcąc dotrzeć przed nocą do hotelu nie zwiedzimy Puerto de la Cruz. Po drodze chcieliśmy jeszcze wykonać rzut oka na jedną ze znaczniejszych atrakcji Teneryfy - Drago - ogromne smocze drzewo w Icod de los Vinos. Drzewo ma 20 m wysokości, 6 m średnicy i wiadomo, że jest bardzo stare licząc 1000 a może nawet 2000 lat. Rośliny te nie mają słojów i ich precyzyjny wiek jest trudny do określenia. Sok drzewa jest zwany „smoczą krwią” ponieważ w kontakcie z powietrzem zmienia kolor na czerwony. W centralnym punkcie Icod de los Vinos spotkaliśmy osobliwie udekorowany plac – z gałęzi olbrzymich, fikusopodobnych drzew o poskręcanych pniach zwisały piękne i bardzo dekoracyjne wieńce skonstruowane w całości z lokalnych owoców i kwiatów. Myślę, że to były pozostałości po weekendowej fieście. Zgodnie z miejscową tradycją fiesty organizowane są w tych rejonach w maju i mają związek z ceremoniami religijnymi na cześć San Isidro - patrona rolników.
Pogodowa granica między dżdżystą północą
a słonecznym południem Teneryfy.
Etap 3
Tu zakończyliśmy zwiedzanie, ale ciągle podążaliśmy piękną, miejscami bardzo krętą, wspinającą się serpentynami po urwiskach drogą z niezwykłymi widokami na północne wybrzeże i mijane miasteczka. Jednym z nich było Garachico miasteczko w XIX wieku zalane lawą i w związku z tym określane mianem „Pompei Teneryfy”. Dziś odbudowane - znowu piękne i urokliwe, jednak ze względu na zmiany dokonane przez lawę w linii brzegowej i przyległym oceanicznym dnie nigdy nie stało się już portem morskim jakim było do czasu tamtej erupcji Teide.
Jadąc drogą na południe wzdłuż zachodniego wybrzeża mijaliśmy kolejne fascynujące swym widokiem miejsca uformowane na wulkanicznych zboczach przez naturę. Południowa część wyspy znowu powitała nas słonkiem powoli już chylącym się ku zachodowi. Pogoda ponownie zmieniła się diametralnie na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Stojąc w świetle słońca nieomal można było dotknąć ściany mgły i chmur.
Na zachodnim horyzoncie oceanu majaczyły zarysy oddalonej o 30 km Gomery.
Teide w świetle zachodzącego słońca.
Po wschodniej stronie w blasku zachodniego słońca majestatycznie rysował się zarys Teide.
Ten intensywny dzień zakończyliśmy kolacją w hotelowej restauracji, gdzie bez pośpiechu smakowaliśmy przygotowane potrawy.
Ufff!
Tego dnia było dużo atrakcji a sen wyjątkowo mocny i zdrowy, w oczekiwaniu na kolejny, jeszcze intensywniejszy dzionek.