1 maja 2007 - dzień pierwszy
We wtorek 1-go maja 2007 dwie rodziny o jednobrzmiącym nazwisku i słabych więzach krwi lecz mocno skoligacone przez cud naszych czasów – Internet, rozpoczęły swoją podróż marzeń na Teneryfę. Dlaczego tam? A dlaczego nie? Nasze marzenia sięgają wielu miejsc, a odwiedzenie tej wyspy wsparł także przypadek i tak zwane zrządzenie losu, któremu dziś jesteśmy wdzięczni, że zawiodło w nas tak urokliwe miejsce.
Nocny lot dłużył się bardzo i stwarzał wiele niewygód "długonogim".
Lucyna i Janek dotarli z Krakowa a ja i Bogdan z Gliwic na „Parking Lotnisko” przy Krakowskiej 42 w Warszawie. Tam porzuciliśmy nasze czterokołowe pojazdy i zostaliśmy odwiezieni busikiem na lotnisko Okęcie, by przesiąść się na skrzydlatą maszynę lecącą na Teneryfę.
Samolot linii lotniczych LTE International Airways wystartował o 22:55 i unosił nas w przestworzach przez ok. 5 godzin. Zadaniem wyczarterowanego airbusa A320 było przewiezienie jak największej liczby pasażerów na jak najmniejszej powierzchni. Wielkolud Janek i niemały Bogdan słabo mieścili się w swoich fotelach mocno kombinując co zrobić z nogami. Żaden z nich nie opuścił jednak samolotu przed czasem, a to dlatego, że przeczuwali jak miłe wrażenia czekają na nich na miejscu.
Nasza baza na Teneryfie.
Hotel Fanabe CostaSur
Na lotnisku Tenerife Sur Reina Sofia czekała na nas przemiła rezydentka pani Wiesia, autokar odwożący nas do hotelu w okolicach Adeje, tam tenże wygodny hotel „Fanabe CostaSur”, zaległa kolacja o 5-tej rano i po krótkim śnie w bardzo szerokim łożu znowu hotelowa restauracja ze śniadaniem.
Pierwszy spacer po egzotycznej okolicy.
Być może 2-gi maja trwał już od północy, ale my dopiero teraz zaczęliśmy liczyć czas dla naszego drugiego dnia wakacji będącego pierwszym dniem pobytu na Teneryfie.
Zaraz po śniadaniu wyszliśmy rozglądnąć się po okolicy pełnej urokliwych zakątków, i hoteli otoczonych egzotyczną roślinnością. Przeszliśmy przez plażę z ciemnym wulkanicznym piaskiem, zerknęliśmy na wystawy sklepów z pamiątkami i wróciliśmy do hotelu, by spotkać się z panią Wiesią i usłyszeć co oferuje nam nasze biuro podróży „Ecco Holiday”.
Odprężający relaks aklimatyzacyjny w hotelowym basenie.
Po tym spotkaniu
urządziliśmy naradę wojenną na balkonie i postanowiliśmy niektóre atrakcje odwiedzić wynajętym samochodem, a niektóre wycieczki odbyć zgodnie z ofertą biura podróży. Podjęcie ważkich decyzji o tym jak aktywnie spędzić resztę urlopu, pozwoliło nam teraz
wygodnie rozłożyć się na łóżkach przy basenie i spędzać leniwie czas do kolacji.
Półfinałowy mecz Ligi Mistrzów AC Milan-Manchester United obejrzeliśmy w pobliskiej knajpce.
W naszej czteroosobowej grupie jest dwóch zagorzałych kibiców piłki nożnej, jeden kibic z rozsądku i jeden nierozsądny anty-kibic czyli ja. Jakiś ważny mecz pociągnął resztę grupy przed spory ekran w knajpie mnie pozostawiając samej sobie, ale nie narzekam. W czasie wolnym spenetrowałam pobliskie sklepy, nabyłam szczoteczkę do zębów, bo moja została w domu i zerknęłam na okolicę o zmierzchu. Wrażenia z meczu są mi nieznane, jeżeli jakiś członek ekipy dopisze, to znajdą się w tym miejscu.
Dopisane:
Oglądanie półfinałowego meczu Ligi Mistrzów AC Milan - Manchester United w pobliskiej knajpce miało swój niezaprzeczalny urok. Wśród knajpkowych gości zdecydowanie liczebnie przeważali kibice drużyny włoskiej - a ta jak na zawołanie dostarczyła im wiele radości wygrywając ten mecz. Każda strzelona bramka witana była owacyjnym wrzaskiem i ... kolejnymi zamówieniami drinków. ;-)
Mimo, że dzień nie był szczególnie zajęty to chyba dały nam się we znaki trudy nocnego lotu jak i zmiany klimatu, toteż wyjątkowo szybko wróciliśmy do pokojów i bez chwil zwłoki popadliśmy w ramiona Morfeusza by nabrać sił przed dniem kolejnym.